Fot. Krzysztof Antoń
Pocztówka z Królewca
Miało być pięknie. Bruksela zaakceptowała pomysł i mieszkańcy z kilku powiatów naszego województwa mogli udawać się do Obwodu Kaliningradzkiego bez wiz. Decyzją szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka te udogodnienia cofnięto ze względu na bezpieczeństwo czyli zagrożenie terroryzmem ze strony Rosjan. Oni też nie potrzebowali wiz jadąc do wybranych miast Polski choćby na zakupy czy w celach turystycznych lub na wypoczynek. Wystarczał im specjalny dokument i granicę mogli przekraczać dowolną liczbę razy.
Teraz obowiązują wizy. I ich, i nas. Jak dawniej. Na szczęście otrzymanie ich jest dużo bardziej proste. Nie sprawia też kłopotu wybranie środka transportu, jakim można udać się do tej rosyjskiej quasienklawy na terytorium Litwy. Własny pojazd, autokar czy pociąg, z przesiadką w Braniewie, załatwia sprawę. Jadąc tym ostatnim dobijamy do dworca. To typowy wytwór pruskiej architektury. Niedawno odnowiony sprawia wrażenie zadbanego i czystego. Ale są i jego minusy. Nie ma na nim kiosku z prasą, a był, restauracji i działającej fontanny. Nadal funkcjonuje punkt wymiany walut po dobrym kursie. Nie trzeba biegać po mieście w poszukiwaniu takowego przybytku. Jest też i hotel czyli tak zwana komnata otdycha. Wygodny apartament, dwupokojowy, z własną łazienką, dwoma łóżkami i dwoma telewizorami za cenę, za jaką w Polsce nie dostanie się podwójnego numeru nawet w dwugwiazdkowym hotelu. Doba kosztuje nieco ponad 100 złotych.
Fot. Krzysztof Antoń
Przed dworcem, Jużnym (Południowym), na wysokim cokole stoi spiżowy pomnik patrona miasta – Kalinina, który patrzy na plac nazwany jego imieniem. Zadbany. A jeszcze kilka lat temu był on pokryty różnymi napisami, z których „Jude” był najdelikatniejszy. Jest to tym bardziej dziwne, że w Moskwie wszystko, co wiązało się z Kalininem usunięto. Nie ma prospektu, muzeum i mostu Kalinina. Powstał Nowy Arbat, muzeum Rewolucji i most Ukraiński.
Śniadania i kolacje można jadać w kawiarniach należących do sieci First Cafe. Wyśmienite espresso plus różnorakie bliny, czasem spaghetti i zimny latem napój – wszystko za niską dla Polaka cenę. Obiady to już restauracja, choćby ta w hotelu Kaliningrad. Jak wszędzie w Rosji tu także przyszła moda na kuchnie azjatyckie – chińską, japońską, wietnamską czy tajską. Wszystko jest przyrządzane na oczach konsumenta. Klient jakoś nie brzmi dobrze. Nie dziwi zatem powstawanie coraz to nowych barów sushi. Taki tworzy się w miejsce dawnego Pingwina przy Leninskim Prospekcie. Ta restauracja znana była z tego, że serwowała świetnego sandacza w ziołach. Do tego kawa i kieliszek prawdziwego, bo francuskiego koniaku, konfekcjonowanego w Wiaźmie w pobliżu Kaliningradu, pod nazwą Старый Кенигсберг.
Nie samym jedzeniem człowiek żyje. Jest coś dla ciała, musi być i dla ducha. Muzea. Całe życie z Królewcu spędził Kant i dlatego ma on, otwarte w dawnym zborze ewangelickim, swoje muzeum. Zajmuje ono w jedną z wież i posiada kilka poziomów. Nie trzeba dodawać, iż gros zwiedzających stawią emeryci niemieccy. Przecież to miasto założyli w XIII wieku Krzyżacy i w ciągu wieków zmieniało ono przynależność. Od l945 roku jest ono terytorialnie związane z Rosją, a w 1946 roku nazwane zostało Kaliningradem. Jest zatem dla Niemców owo miasto sentymentalnym wspomnieniem. Ileż to lat było tu Ostpreussen.?
Duże wrażenie robi także Muzeum Bursztynu. Umiejscowione w dawnym barbakanie stanowi niespotykaną dla przeciętnego odbiorcy atrakcję. W niedalekim od Kaliningradu – Jantarnym nadal wydobywa się bursztyn na skalę przemysłową. I co ciekawsze znaleziska trafiają do muzeum. A obejrzeć tu można różne gatunki jantara – od białego do czarnego. Także wykonane z niego niezliczone przedmioty. Wiele z nich to niezwykłej urody dzieła sztuki. Znajdujące się w muzeum i obok niego stoiska oferują biżuterię wykonaną z bursztynu. Jest ona kilka razy tańsza od tej sprzedawanej w sklepikach przy gdańskiej ulicy Mariackiej.
Fot. Krzysztof Antoń
Wielu odwiedzających mają przycumowane przy nabrzeżu Pregoły statki: Witeź i Kosmonawt Pacajew. Warto tu też zwiedzić sobie od środka okręt podwodny. Należy ostrzec, że osoby cierpiące na klaustrofobię i pokaźnej tuszy, niech lepiej zrezygnują ze schodzenia pod pokład. Przy okręcie znajduje się przystań dla stateczków odbywających z turystami rejsy po Pregole. Taka wycieczka zajmuje około godziny i w trakcie jej trwania jednostka przepływa pod dwoma mostami miłości. Czym one są, nie warto wyjaśniać, bowiem w Tczewie, jako ich namiastkę, ustawiono na bulwarze ławeczkę dla zakochanych. Też z kłódkami.
Zadziwia tania komunikacja. Bilety sprzedają konduktorki. Przejazd bez względu na długość trasy kosztuje 20 rubli (nieco ponad złotówkę). Dwoma liniami tramwajowymi, nr 2 i 5, i kilkudziesięcioma autobusowymi można dojechać w najdalsze rejony Kaliningradu. Także na ulice – Zoi Kosmodemiańskiej i Judyty. Przy nich usytuowane są dwie najstarsze cerkwie w mieście, przerobione z dawnych kościołów ewangelickich. Ale ikonostasy są jak najbardziej prawosławne.
Fot. Krzysztof Antoń
Prawosławie, jak w całej Rosji, przeżywa tu swój renesans. Jako tego dowód jest pobudowana w mieście duża, dwupoziomowa cerkiew Christa Spasitiela. Zajmuje ona dużą część placu Pobiedy (Zwycięstwa), a przed nią strzela w niebo kolumna wykonana z marmuru upamiętniająca bohaterstwo żołnierzy Armii Czerwonej. Około dwustu metrów od tego pomnika znajduje się drugi poświęcony zwycięstwu nad faszyzmem – Matuszki Rodiny (Mateczki Ojczyzny). A stoi on na placu Swobody(Wolności), na którym pobudowano jeszcze galerię handlową, podobną do naszej Kociewskiej. Także z kinem. Jest jeszcze druga – Eldorado, słynąca z tego, iż jest to punkt zborny galerianek. Nie są one wewnątrz, ale siedzą jak papugi na barierkach otaczających owe centrum handlowe.
Nie należy zapominać, że Kaliningrad to miasto Kanta, Hoffmanna (tego od „Dziadka do orzechów”) i Wagnera. Tego pierwszego przypomina tablica przymocowana do muru oporowego na Leninskim Prospekcie z najbardziej znaną dewizą filozofa, wykładowcy Uniwersytetu Albertyńskiego: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Na marginesie: grób Kanta znajduje się przy murze dawnego zboru luterańskiego.
Fot. Krzysztof Antoń
Przy Leninskim Prospekcie stoi gmach – widmo. Taki w niebieskim kolorze. Miała to być siedziba władz partii komunistycznej i innych gremiów obwodu. Budowa się ślimaczyła. Długo straszył żelbetowy szkielet. Kiedy budynek wykończono, okazał się niepotrzebny. Teraz nie ma chętnych do jego zasiedlenia. W dodatku wody podskórne sprawiają, że gmach osiada. Władze nie mają pomysłu na jego zagospodarowanie. Myśli się o rozbiórce. A otoczenie upiorka budowlanego tętni handlowym życiem. Tuż obok niego znajduje się bazar, podobny do tczewskiego Manhattanu, na którym można kupić wszystko, co człowiekowi do życia potrzebne. Jak to na rosyjskich bazarach bywa. Czy to w Moskwie, czy w St. Petersburgu, czy w Rostowie nad Donem.
Na koniec polonika. W dużej księgarni przy placu Kalinina na półkach można znaleźć ponad 15 książek autorstwa Janusza Leona Wiśniewskiego, w tym wydaną najpierw w Rosji „Miłość oraz inne dysonanse” i „Grand”. Jest też obecna Irena Matuszkiewicz z dwiema pozycjami: „Agencją złamanych serc” i „Dziewczynami do wynajęcia”. Oboje autorzy są znani prywatnie piszącemu ten tekst i dlatego zwrócił on uwagę na ich powieści.
Mogłoby być takie łatwe wybranie się do Kaliningradu, St. Petersburga czy Moskwy. Niestety, względy polityczne sprawiły, że wyjazd tam, na wschód, bez wizy jest niemożliwy. Trzeba czekać na wprowadzenie w życie deklaracji ministra Siergieja Ławrowa i zniesienie rosyjskich ograniczeń dla Polaków w taki sposób, jak to jest w kontaktach z Ukrainą. Ale czy to kiedyś nastąpi, można wątpić.
Krzysztof Antoń