Niech prawo zawsze prawo znaczy…

Fot. Krzysztof Antoń.

Starorzymska maksyma mówi: dura lex, sed lex. Podtrzymywał ową zasadę i kodeks Hammurabiego, i prawo Mojżeszowe („oko za oko, ząb za ząb”). I nie odnosi się to tylko do zawartości w kodeksach karnym, cywilnym czy wykroczeń. Także dotyczy ustawy o ruchu drogowym, zasad ortografii czy gramatyki

A u nas w tej materii panuje wolna amerykanka. Wiele kodyfikacji jest martwych, wiele zupełnie bezkarnie łamanych. Przykłady? – proszę bardzo.

W rozporządzeniu o handlu żywnością niekonfekcjonowaną, choćby wędlin, mówi się, by jedna ze sprzedawczyń je kroiła, druga pobierała należność pieniężną. A co jest w tczewskich sklepach? Te same brudne ręce tną szynkę na plasterki i odbierają złotówki. Co na to Sanepid? Może ukarać mandatem w wysokości kilkuset złotych i to wszystko. Chlubny wyjątek stanowią niektóre markety, ale to już jest pierwsza liga handlu.

Żeby pozostać w tym samym sklepowym nastroju. Nad stoiskiem sprzedającym alkohol wisi zazwyczaj tabliczka informująca, że nieletnim i osobom nietrzeźwym go się nie sprzedaje. Kto ma minimum 18 lat łatwo sprawdzić (dowód), a kto jest w stanie wskazującym – nie. Na oko? Może lepiej zaopatrzyć sklepy w alkomaty, bo tak jest ów zapis jednym z wielu martwych przepisów. I po co to komu. Takie robienie z prawa pośmiewiska.

Kiedyś winni byli wszystkiemu cykliści. Dziś też nie są bez winy. Istnieje zapis mówiący, że mogą poruszać się oni po chodnikach w szczególnych wymienionych w kodeksie drogowym przypadkach. A co się dzieje choćby na naszej, tczewskiej, ulicy Wojska Polskiego? Slalomy miedzy pieszymi przechodniami (a gdzie zasada ostrożności w jeździe rowerem) i nagminne łamanie nakazu przechodzenia przez zebrę, a nie przejeżdżania na rowerze. Przecież wzdłuż tej ulicy jest położona wygodna ścieżka rowerowa. Dla przypomnienia: jazda rowerem po chodniku, gdy nie ma na to wskazań, kosztuje 50 złotych, przejazd przez ulice po zebrze rowerem 100 złotych. Tak przewiduje taryfikator mandatów karnych. Warto tym zainteresować Straż Miejską.

I jeszcze o jednym łamaniu prawa w ruchu drogowym. Zielona strzałka pod czerwonym światłem znaczy fakultatywne zezwolenie na skręt w prawo pod warunkiem, że potraktuje się ją jak znak stop – trzeba pojazd zatrzymać i dopiero potem wykonać zamierzony manewr, zwracając uwagę na poruszających się po pasach. Kto by z użytkowników czterech kółek tym się przejmował. Znów działa tu prawo silniejszego. Jak w dżungli. Kara pieniężna szybko by nauczyła łamiących przepisy. Polecam skrzyżowanie Wojska Polskiego i Sobieskiego. Odpowiednie służby miałyby z tego powodu niezły zarobek.

Odejdźmy od spraw przyziemnych i zajmijmy się tematem nieco abstrakcyjnym. Pokutuje wśród wielu dziennikarzy używanie słowa „spolegliwy” w znaczeniu „uległy”. Tymczasem , gdyby poczytali sobie profesora Tadeusza Kotarbińskiego („Traktat o dobrej robocie”), wiedzieliby, iż „spolegliwy” to „niezawodny”. Na przykład przyjaciel. Także w języku czeskim „spolehlivy” tłumaczy się nie „uległy”, a „niezawodny”. I jeszcze jeden kamyczek do ogródka czystości języka polskiego. Utarło się też w niektórych kręgach mówić: półtorej miesiąca, półtorej roku, zamiast półtora. Ale trudno jest ten chwast gramatyczny wyplenić. Swego czasu minister Anna Zalewska próbowała oduczyć tego premiera Mateusza Morawieckiego, ale z marnym skutkiem.

Przejdźmy do spraw poważniejszych – do szaleństw Janusza Korwin-Mikkego. Do tego, że bierze udział w każdych wyborach, czy to parlamentarnych, czy to prezydenckich i uzyskuje wynik w przedziale jeden do kilku procent, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Fuksem udało mu się dostać do Parlamentu Europejskiego, gdzie dał się poznać jako rasista, nazywając Afrykanów czarnuchami. Że z uporem wiejskiego głupka optuje za karą chłosty w szkołach, likwidacją wszelkich podatków, zamknięciem wszystkich urzędów czy wprowadzeniem kary śmierci – też. I to jest jak na tak niezrównoważonego emocjonalnie człowieka zrozumiałe. Swego czasu przekroczył granice dobrego smaku i złamał dwa artykuły kodeksu karnego. Pomówił i obraził panią Annę Grodzką. A to są czyny penalizowane. Chciałoby się powiedzieć: „dziwna chłopu wątroba…”. Gdyby nie był gamoniem, zapewne sięgnąłby po publikacje – profesora Kazimierza Imielińskiego i doktora Stanisława Dulko „Przekleństwo Androgyne” i profesora Krzysztofa Boczkowskiego „Determinacja i różnicowanie płci”. I obyłoby się (chyba?) bez tych inwektyw rzucanych na byłą posłankę . Jeśli bym był na jej miejscu, bez mrugnięcia oka wystąpiłbym na drogę sądową przeciwko temu Dyziowi swawolnikowi. Jakby tego było mało, ten polityczny chuligan uderzył w twarz europosła Michała Boniego, za co groziła mu kara nawet trzech lat pozbawienia wolności. W ostatnich wyborach do polskiego parlamentu mu się nie poszczęściło i przegrał mandat posła ze świeżynką, też jak on konfederatką.

I już na koniec sprawa może banalna, ale chyba nie tak całkiem. Tczew nie jest dużym miastem. Liczy około 60 tysięcy mieszkańców. Ale ma dwa duże fankluby trójmiejskich drużyn piłkarskich – Lechii Gdańsk i Arki Gdynia. Owi kibole uzewnętrzniają swoje przywiązanie do jednego teamu i pogardę dla drugiego wypisywaniem różnych, najczęściej wulgarnych, deklaracji – wychwalających jeden klub i poniżający drugi. Liczba owych paskudztw szpecących mury jest „po połam”, chociaż miłośnicy Lechii są chyba bardziej chamscy.

Co na to Policja i Straż Miejska – chyba nie zawsze są w stanie zidentyfikować sprawcę. Napisów pojawia się coraz więcej. Środowisko pseudokibiców jest obu służbom doskonale znane. Może więc zastosować odpowiedzialność zbiorową? Taką się już stosuje. Jeśli jakiś matołek rzuci racę na płytę boiska piłkarskiego, bywa, że z tego powodu wojewodowie zamykają stadiony. Zatem jeśli jesteś za Arką – zmywaj z muru szubienicę z powieszonym na niej napisem „Lechia”. Ale do tego chyba nie dojdzie i elewacje, często świeżo odnowione, będą pokrywane wątpliwej urody i treści napisami i rysunkami. I jeszcze te idiotyczne tagi, które świadczą tylko o głupocie je malujących.

Mamy czas , w którym wyczuwa się szczególne napięcie. Dlatego pozwoliłem sobie na napisanie tego tekstu, w którym uzewnętrzniłem to, co mnie gryzie. I chyba nie tylko mnie.

Krzysztof Antoń

Proszę, czytaj również na portalu: Pulsarowy.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *